Santorini :)

no i co dalej?

29 września 2013; 2 394 przebytych kilometrów




santorini



W końcu dobiliśmy do Santorni. I tu zonk. Mieliśmy mieć darmowy transport z portu do hotelu. Od rana zastanawialiśmy się, co będzie, jak nikt po nas nie przyjedzie. I chyba wykrakaliśmy, bo faktycznie nikt na nas nie czeka...
Po drodze zaczepiają nas w informacjach turystycznych. Tymczasem ta informacja to niezła podpucha, gdy słyszą, że nocleg mamy już zabukowany, to zbywają nas i tyle. Koleś mówi, że mamy iść sprawdzić, czy ktoś po nas przyjechał, a jak nie, to mamy wrócić do niego, on nam załatwi transport, hehehe. To po prostu agencje wynajmu i jak wiedzą, że na nas nie zarobią, to mają pełny olew. Niestety tak jest w 90% przypadków. A szkoda, bo to bardzo psuje wizerunek ludzi.
Ten wizerunek miał się wkrótce popsuć jeszcze bardziej.

Idziemy dalej, może jednak ktoś czeka. Niestety.
Zaczepia nas taksówkarz. Pokazujemy mu naszą wydrukowaną rezerwację. On od razu wstukuje numer na swoim telefonie (nie pytając nas o zdanie), rozmawia, przychodzi drugi taxiarz, gadają po swojemu, nas o niczym nie informując. Po czym pierwszy mówi chodźcie za mną. Bez słowa wyjaśnienia... Nie ruszam się z miejsca i proszę, żeby powiedział o co chodzi. On, że w hotelu powiedzieli, że ma nas tam zawieźć. Hehehe, a za ile pytam. Za 30 euro. Na to my, że nie mamy kasy itp. On, że w hotelu kazali nas przywieźć, że my mamy za to zapłacić. Zero wyjaśnienia dlaczego. Koleś znów wykręca numer do hotelu, że ja mam pogadać. Pani mówi, że darmowy transfer to oni mają od 7-22. To dlaczego nikt nas o tym nie powiadomił?! Asia przecież napisała, że będziemy o 23.30 i że prosimy o transfer. Zero odpowiedzi. No to jak?! Taxiarz już mi prawie wyrywa telefon z ręki, bo faktycznie rozmowa się przedłuża, w końcu pani mówi, że za pół godziny ktoś po nas przyjedzie. Taxiarz chce 5 euro za telefon. Cóż, dałabym mu nawet te 5 euro, bo z jego telefonu gadaliśmy, ale nie w ten wyłudzający sposób!!! Chce od nas wyłudzić kasę na wszelkie sposoby.

Na to podchodzi kobitka z bardzo dobrym angielskim i pyta o co chodzi. Mówię o co chodzi, ona, że Grekom nie należy wierzyć, że to złodzieje. Próbuję łagodzić, że przecież nie wszyscy, ona upiera się przy swoim, bo ona sama jest Greczynką i wie. Mówi, że mamy taxiarzowi nic nie płacić. Wywiązuje się między nimi niezła kłótnia, łącznie z obrzucaniem się epitetami. Już mi się nawet robi głupio, że przez nas taka awantura. W końcu taxiarze się odczepiają.
Gadam chwilę z kobitką, bardzo sympatyczna, Greczynka, która wyszła za Amerykanina, mieszka na Florydzie, a jak jej się znudzi, to przyjeżdża pomieszkać tu.
Okazuje się, że mimo nocy wciąż jeszcze jeżdżą tu autobusy, więc jest to dla nas jakaś opcja. Tylko wtedy na pewno nieźle byśmy się hotelu naszukali.

Na szczęście pan po nas w końcu przyjeżdża, jest wesoły wręcz, mimo, że pani marudziła, że już niby śpią. Ładujemy się w pięcioro do osobówki. Wspinamy się z portu niezłymi serpentynami, żeby po drugiej stronie już łagodniej zjechać w dół.
Mimo tego incydentu humory nam dopisują i już się z tego wszystkiego śmiejemy, bo przecież wszystko się dobrze skończyło, a jak wiadomo w podróży bywa i tak ;)
Wyspy po ciemku za bardzo nie widać, ale i tak już nas zachwyca. Widać już biało niebieskie domki i morze światełek w dole.