Kreta, Iraklion
w porcie
29 września 2013; 2 275 przebytych kilometrów
W Iraklionie droga do portu oznakowana prawie idealnie.
I znów różnica zdań, czy zostawić auto gdzieś w mieście, czy pod portem i zapłacić, co wcale na głowę dużo nie wychodzi. Trzeba jeszcze znaleźć jakieś jedzenie i znów robi się bez sensu nerwowo.
Asia koniecznie chce coś ciepłego. Monika została z bagażami, Ala po chwili wysiada i wraca do portu. Czas się kurczy, w dodatku godzina sjesty, więc wszystko pozamykane. W końcu udaje się znaleźć jakiś szybki bar z gyrosem (drogie i niezbyt dobre, ale dobrze, że jest).
Zajadamy już na promie, zdążyliśmy, autko zostało bezpieczne na parkingu, więc humory nam się poprawiają. W dodatku Jacek wyjmuje gdzieś schowane winko i jest ok :) A skoro jest winko to potrzebne są kubki. Kubki udaje się załatwić, ale nie ma korkociągu ;) Śmiechu przy tym co nie miara, w dodatku mamy głupawkę niezłą z powodu naszych reklamówek. Plecaki kazali zostawić na dole, więc jakoś musieliśmy się na górę z ciepłymi ciuchami zabrać ;) Pod koniec jesteśmy już zdecydowanie najbardziej rozbawioną grupą na promie, wliczając w to hipisów, którzy wsiedli po drodze ;) Dawno już się tak nie uśmiałam! :D
Najpierw przy kreteńskim winku podziwiamy jak słonko chowa się w morzu. Jest super, słonko, wiaterek, niebieskie niebo i morze też. W końcu robi się ciemno i zimno, więc zwiedzamy trochę prom.
Wreszcie dobijamy do jakiegoś lądu, ale coś za wcześnie. Nauczona poprzednimi doświadczeniami, pytam w barze. Okazuje się, że to nie Kreta, to Amafi - mała wyspa w pobliżu. Ludzie wsiadają, wysiadają. Żegnają się i kiwają sobie długo. Nie lubię pożegnań, bo zawsze mi się robi jakoś smutno. W końcu prom odpływa, ludzie na brzegu robią się coraz mniejsi, ale wytrwale machają. Aż mi się łezka w oku zakręciła...
Cudnie widać gwiazdy, Plejady już są, choć dość jeszcze nisko.