Santorini, Akrotiri
zakurzone kamienie i czerwona plaża
1 października; 2 435 przebytych kilometrów
Wsiadamy w autobus do Thira (i spotykamy najweselszego kontrolera biletów) i od razu do Akrotiri. Zaczyna padać.
Wjazd do ruin kosztuje 5 euro. W środku tak naprawdę nic ciekawego. Jesteśmy rozczarowane. Jest tam miasto sprzed czterech tysięcy lat. Niestety ruiny są dość kiepsko opisane. Nie ma żadnego muzeum, żadnych eksponatów, które przecież powinny być pokazane tutaj, a nie wywożone dokąś tam. W dodatku wszystko jest pod dachem i wygląda na okropnie zakurzone... choć dzięki temu na głowy nam nie kapie ;) Może z przewodnikiem byłoby ciekawiej?
Wychodzimy i czekamy na Jacka. Dziewczyny ubierają kolorowe peleryny i znów mamy głupawkę :)
W końcu idziemy zobaczyć czerwoną plażę. Myślałam, że to też taka koralowa, a tu się okazuje, że to skały są czerwone. Po drodze obleśny parking, jakiś stragan z kukurydzą.
Dalej wspinamy się trochę w górę, a na górze znak zakazu, okazuje się, że z tej strony na plażę dostać się nie można. Można ją tylko z daleka podziwiać, a tak naprawdę nie robi na mnie wielkiego wrażenia, może dlatego, że słonko wciąż jest schowane i kolory nie są tak ładne? A ja myślałam, że się w morzu wykąpiemy i wzięłam strój i ręcznik ;) Plaży jest tylko maleńki skrawek i wychodzi na północ, więc słonko i tak tu nie zagląda.
Wracamy powoli z powrotem. Na szczęście wreszcie się przejaśnia. Autobus się spóźnia.